Ostatnio dzieje się za dużo, a czasu jest za mało :). Mianowicie – zapisałam się na kurs kaletniczy.
Nie wiem czy ktoś z Was pamięta, ale swoją przygodę z szyciem i blogiem zaczęłam właśnie od torebek. Wiedzę na ten temat czerpałam wyłącznie z Internetu i własnych prób, bo o książkę dotyczącą robienia torebek ciężko. W wakacje zdałam sobie sprawę, że już więcej sama się nie nauczę, więc zaczęłam szukać miejsca gdzie dowiem się czegoś nowego.
No i tu okazało się, że sprawa nie jest prosta. Niby zawód stary jak świat, a szkół już nie ma. Planowałam zapisać się na jakiś krótki warsztat, by wypytać prowadzącego co i jak, ale warsztatów w tej tematyce się nie prowadzi. A jeśli nawet były to nie ma. :( No więc nie pozostało mi nic innego jak chwycić się krakowskiej szkoły i zapisać na 1,5 roczny kurs :))))))))))))
TUTAJ możecie trochę o nim poczytać.
Co drugi tydzień wstaję więc o 4 rano (albo i wcześniej), by na wpół śpiąca zajechać na PKS, skąd autobus wiezie mnie całe 270km do Krakowa. Następnie prawie godzinę przebijam się przez miasto, by z akademickim kwadransem spóźnienia zacząć zajęcia.
Ale warto. Zajęcia praktyczne odbywają się w salach z prawdziwego zdarzenia. Szyjemy nasze pierwsze skórzane rzeczy na maszynach kaletniczych, które prawie bez wysiłku (i z prędkością światła, niestety) radzą sobie z grubymi warstwami materiałów i z prawdziwą skórą.
Dopiero przekonuję się do skóry i używania kleju przy szyciu, ale przyznaję że to wciąga. Dodatkowo z każdego zjazdu przywożę choć jedną uszytą rzecz. :-)
Oto kosmetyczka, etui na klucze – kluczówka (nie wiedziałam, że tak się to nazywa) oraz kuferek w panterkę, nasze pierwsze poważne zadanie:
Następny zjazd dopiero za trzy tygodnie, a ja już zastanawiam się co nowego ze sobą przywiozę. Kolejną kosmetyczkę, a może nową torebkę? :))
super Ci idzie ze skórą, mega fajne te nowe rzeczy :) dobrze, że macie takie praktyczne zajęcia, a nie jak to zazwyczaj w polskich szkołach, głównie teoria :)
a co do sposobów na energię, to ja sobie scrapuję, zawsze mnie to nastraja optymistycznie :) ewentualnie jakiś dobry serial (ostatnio lie to me – bardzo polecam :)) i czekolada :)
Ale masz fajnie, sama bym chętnie powstawała w środku nocy na weekendowe zajęcia… :) no i jeszcze na TAKIE zajęcia! Czadersko! :)))
O JA! Półtora roku jeżdzenia do Krakowa co drugi weekend? Z Wro?! Gratuluję samozaparcia, cieszę się do kompa jak głupi do sera! Serio serio, to wspaniałe, że aż tak Cię wciągnęło ;)
A może spacerki na chandrę? Najlepiej ze zwierzakiem. Albo z człowiekiem ;) Pozdrowionka najjaśniejsze i najcieplejsze!
Czytałam kiedyś o tym kursie, ale wówczas był zawieszony czy coś. A teraz przeoczyłam….no nieeeeeeeee :/ Dlaczego w całej Polsce jest tylko jeden taki kurs, skoro tylu chętnych?
Dobre pytanie. Myślę, że w sierpniu ponownie rozpocznie się nabór na kurs – wówczas spróbuj, mam nadzieję, że się uda :) Pozdrawiam!